sobota, 10 października 2015

Sekrety parków narodowych USA

SEKRETY PARKÓW NARODOWYCH USA

Było San Francisco, a teraz przyszedł czas na to, na co poświęciliśmy najwięcej naszego czasu w Stanach, czyli piękne i niepowtarzalne Parki Narodowe . 




Podróżując 3 tygodnie camperem  po zachodnim wybrzeżu wiele się nauczyłam - przede wszystkim respektu i ogromnego szacunku wobec przyrody, bo to ona jest najwspanialszymi najbardziej zaskakującym dziełem Boga. W USA człowiek nie jest też najsilniejszym ogniwem, tutaj my musimy się dostosować do fauny, w przeciwnym razie - mogą spotkać nas przykre konsekwencje. Dużo przygotowywaliśmy się do tej wyprawy, ale nawet najlepsze przewodniki i blogi nie odzwierciedlają tego, co w rzeczywistości zobaczyliśmy i przeżyliśmy. Postaram się udowodnić Wam, że USA to nie tylko kraj celebrytów, coraz to wyższych drapaczy chmur i betonowej dżungli.  




Parki narodowe Stanów Zjednoczonych Ameryki są pełne majestatu, kryją wielkie i małe tajemnice, a dostrzegane przez bystre, ciekawskie oczy ludzi wiedzionych duchem przygody. Nawet w najczęściej odwiedzanych parkach czeka nieskończenie wiele odkryć.


No to ruszamy ! Po długiej i upalnej nocy spędzonej w Las Vegas przyszedł wreszcie czas na Grand Canyon. Przejeżdżając przez Nevadę i Arizonę uświadomiłam sobie, jak wielki jest ten kraj ! Setki kilometrów autostradą, a dookoła jedno wielkie nic !! Pustynia, kaktusy, skwar na zewnątrz..co jakiś czas pojawiła się jedynie stacja benzynowa. Zupełnie jak na westernowskich filmach. Ten pierwszy odcinek naszej trasy dał wiele do zrozumienia - przed nami 3 tygodnie wielkich wyzwań. ;)





Po 7 godzinach dotarliśmy wreszcie do indiańskiej wioski plemienia Hualapai. Tam znajduje się znany Skywalk - pół okrągły taras widokowy z przeszkolną podłogą zawieszony na wysokości prawie 2 km nad jedną z przepaści Grand Canyonu. Niestety plany to jedno, a przyroda robi co chce - burza uniemożliwiła nam wejście..Cóż, zobaczyliśmy przynajmniej życie prawdziwych Indian, którzy aktualnie zajmują się zdzieraniem pieniędzy z żądnych emocji turystów haha :)






Pierwsze ‘starcie’ z Grand Canyonem nie było może miłe, ale na pewno ciekawe - błyskawice na tle czerwonych skał robią wrażenie. Za to drugi dzień przyniósł nam duuużo więcej frajdy ! Zaczęło się od lotu widokowego helikopterem nad Wielkim Kanionem Kolorado. Była to absolutnie najwspanialsza rzecz, jaką kiedykolwiek przeżyłam ! Trafiło mi się też vipowskie miejsce obok pilota. Nie wyobrażam sobie lepszego pierwszego lotu helikopterem. Tego nie da się opisać - to trzeba poczuć.









Naładowani wrażeniami wjechaliśmy naszym wielkim camperem do Canyon Village, skąd shuttle busami dostaliśmy się do najważniejszych punktów widokowych. Mnie jednak najbardziej zachwyciły tamtejsze wiewiórki, które za małego orzeszka były skłonne pozować mi do zdjęć ! Podjęłam ryzyko i na szczęście się udało!! (karmienie zwierząt na terenie parków narodowych to kara 500$, czyli około 2000zł). 






Co za dużo to niezdrowo. Nadszedł więc czas na małą zmianę otoczenia, zatem ruszyliśmy w stronę miejscowości Hurricane w stanie Utah. Mimo cudownych widoków za oknem, cały czas czułam powiew grozy… Znów dookoła pustka - czerwone skały, piasek, zero roślinności, zero jakiejkolwiek cywilizacji, nie mówiąc o zasięgu w telefonie …aż nagle przed nami ukazuje się wielki metalowy most a pod nim rzeka Kolorado ! Do tej pory nie mieliśmy okazji przyjrzeć jej się z bliska. Wysiedliśmy na chwilę z naszego mobile home’u, ale temperatura powyżej 40 stopni w cieniu, buchająca jak z piekarnika, szybko nas stamtąd przegoniła. 





Kolejny park to Zion National Park. Zion, mały w porównaniu z imponującymi wielkością wspaniałymi kanionami, zachwyca subtelniej. Raczej artyzmem niż rozmiarem. Udaliśmy się na dwugodzinną wędrówkę wzdłuż koryta rzeki i muszę przyznać, że okazała się ona miłą atrakcją. Jeszcze nigdy nie widziałam ludzi, którzy tak bardzo cieszą się z kąpieli i spaceru! w rzece. Były tu również moje ukochane wiewiórki <3 Zion słynie z nieprzeciętnych formacji skalnych oraz wodospadów, które latem niestety zupełnie znikają z krajobrazu… 






Docierając do Bryce Canyonu, nie bardzo wiedziałam, co mnie czeka. Przyznam, że był to park, o którym chyba najmniej poczytałam. Może to i dobrze, bo zrobił na mnie podwójne wrażenie. Bryce zachwyca fakturą skał i posągami, które jakby wyszły spod ręki prehistorycznego Michała Anioła, a nie powstały z kaprysów fantazji i przyrody. Największą tajemnicą kanionu jest to, że wcale nie jest kanionem. Stanowi raczej ciąg 14 amfiteatrów wyrzeźbionych przez naturę w południowej części stanu Utah. Byliśmy świadomi niespodziewanych przygód, a tam właśnie nasunęła się jedna. Czytaliśmy wiele o niesamowitym Raindbow Point, więc wsiedliśmy w pierwszy lepszy shuttle bus, który tam jechał. Nagle kierowca oznajmia, iż podróż zajmie około 3 godziny, a nie 15min ! Nasz cały dalszy plan podróży ległby w gruzach. 
Co gorsze, ten niezwykle ‘uprzejmy’ pan nie chciał się zatrzymać i wypuścić nas z busa. W końcu po długich naciskach udało się! Pierwszy raz byliśmy tak szczęśliwi, wiedząc, że mamy do przejścia ulicą 3 kilometry haha :) Nauczka : sprawdzajcie wszystko baaardzo dokładnie, ale bądźcie świadomi, że pewnych rzeczy się nie uniknie. 






Przed nami najbardziej z najbardziej wyczekiwanych, który wymagał od nas przejechania dodatkowych 1200km na północ - Yellowstone National Park ! Z noclegiem w Salt Lake City dotarliśmy na miejsce. Yellowstone leży na pograniczu 3 stanów : Idaho, Montany i Wyoimng. Nie sposób określić, co jest tu najpiękniejsze. Mogę jedynie przyznać, że był to najbardziej zróżnicowany i pełen nieskażonej flory i fauny park. Zaczęliśmy od słynnych gejzerów, a konkretnie od największego z nich - Old Faithful. Dzięki ekipie ochotników znanej jako ‘geyser gazers’, czyli ‘gejzerowi gapie’ codziennie możemy dowiedzieć się, o której przewidywane są wybuchy.






Po noclegu na campingu( poza parkiem) ruszyliśmy w stronę wielkiego wodospadu Yellowstone. Widok zapierał dech w piersiach - ogrom wody, rzeka i jakby unosząca się tęcza. Podejście tam wymagało sporego wysiłku, ale naprawdę było warto ! Oprócz cudów związanych z wodą zetknęliśmy się przede wszystkim ze zwierzętami. Bizony otaczały nas od początku pobytu w Yellowstone, ale jedno ze spotkań z nimi pozostanie w mojej pamięci na długo. Przez chwilę poczułam nawet lekki strach..Na szczęście bizony są niegroźne dla turystów. 




…w przeciwieństwie do niedźwiedzi ! I tu zaczyna się dłuższy i ciekawszy temat. Na pewno słyszeliście o misiu Jogim z Yellowstone. Ta bajka to nie do końca wymysł. Misie są tu można powiedzieć - na porządku dziennym. W związku z tym w parku tym obowiązują ścisłe zasady, o których byliśmy informowani na każdym kroku. Spotkanie z niedźwiedziem może być bardzo niebezpiecze !
1. W Yellowstone chodzimy w grupach co najmniej 3-osobowych
2. Robimy hałas. Dużo hałasu.!! Tak, to dziwne, ale to bardzo ważna zasada. Kiedy będziemy głośno się zachowywać, misiu nie będzie nami zainteresowany i możemy w ten sposób uniknąć bliskich kontaktów z nim.
3.Jedzenie przechowujemy w szczelnych opakowaniach maksymalnie niwelujących zapach.
4. Wybierając mniej uczęszczane szlaki należy mieć przy sobie ‘anti-bear spray’, który w razie spotkania odstraszy napastnika-misia.
5. Śmieci wyrzucamy tylko w wyznaczonych do tego miejscach oraz staramy się nie pozostawiać nigdzie resztek jedzenia. Misie mają niesamowity węch.
6. Na campingach nie zostawiamy na noc na zewnątrz żadnych naczyń, grilla, resztek jedzenia, a nawet miski psa ! W Fishing Bridge, na którym nocowaliśmy, bizon lub niedźwiedź pojawiają się średnio co drugi dzień. 



Pewnie zastanawiacie się, czemu nie wspomniałam o stałym kontakcie telefonicznym..,hm ?
Zapomnijcie ! Yellowstone to całkowite odcięcie od cywilizacji. My + fauna + flora i nic więcej ! Tak właśnie spędziłam najpiękniejsze 3 dni bez nawet chwili zasięgu i internetu w moim życiu. I wiecie,co.. nie żałuję ani jednej sekundy tutaj ! Nie sądziłam, że brak jakiejkolwiek łączności ze światem może tak zintegrować ośmioosobową grupę! 
Pomysłów rodziło się mnóstwo - najpierw spacer nad jeziorem Yellowstone ( najwyżej położony zbiornik wodny w USA - ok. 2100m n.p.m.), ślady niedźwiedzia na piasku, potem opowieści strażnika parku, a na zakończenie pobytu w tym niewzykłym miejscu - amerykańskie bbq i marshamallows, czyli wielkie pianki ! 






Wyjeżdżając, nasunęła mi się jedna myśl - NA PEWNO tu wrócę ! Po tak niezwykłym miejscu trasa 1200km do San Francisco nie zrobiła na nas wrażenia. A co się działo w mieście stromych ulic i czerwonego mostu..zdążyliście się już pewnie dowiedzieć z poprzedniego postu. A jeśli nie - odsyłam do lektury.






A przed nami Park Narodowy Sekwoi. Może słyszeliście o nim przy okazji wiadomości o wielkich pożarach na północy Kalifornii - dziś znaczna część tego parku jest zamknięta ze względu na najwyższy stopień zagrożenia pożarowego. Zdążyliśmy go na szczęście zobaczyć, choć ogień był widoczny w zasięgu zaledwie 2-3 kilometrów. ,,Sekwoje - pisał Juhn Mur- sterczące niewzruszenie od wieków są zesłaną z niebios pochwałą boskiego leśnictwa’’.





Honorowym punktem był General Sherman Tree. Okaz o wysokości 84m zawiera ponad 1500m^3 drewna. Tak więc jest największym znanym żywym organizmem na Ziemi. Znanym, ponieważ największa sekwoja jest ukryta głęboko w parku,znana tylko kilku osobom i zupełnie niedostępna dla turystów. Dlaczego ? Sekwoje, choć są ogromne, mają bardzo płytki system korzeniowy. Chodzenie wokół niej zbyt dużej liczby osób szybko spowodowałoby upadek tego okazu.





Ostatnim parkiem okazał się Yosemite National Park. Piękny i pełen różnych atrakcji dla turystów, ale nie powalił mnie. Po odwiedzeniu kwintesencji parków narodowych USA, ten plasuje się na końcu. Może dlatego, że na sam wjazd czekaliśmy 3 godziny w korku. Nasza wędrówka po tym parku zakończyła się koło 23, a do campera wracaliśmy w zupełnej ciemności. I oczywiście nadal bez zasięgu haha ;)
Po odkryciu sekretów parków narodowych nadszedł czas na L.A. ---> o tym w kolejnym poście. Do maja nie szykuje się wiele wyjazdów. Matura zobowiązuje niestety, więc będą wspomnienia. 


Pierwsze wrażenie - wybralibyście się w taką podróż ? Ja nie żałuję ani chwili spędzonej na wyprawie po zachodnim wybrzeżu. Nigdy nie sądziłam, że Matka Natura obdarowała USA takim ogromem piękna przyrody. Wyprawę camperem polecam każdemu - nawet po Polsce czy Europie. 
Jesteśmy dowodem na to, że USA można bez problemu zobaczyć na własną rękę. Świetna przygoda, choć  wymaga dużego przygotowania, zaangażowania wszystkich uczestników i biegłej znajomości angielskiego. Nasza trasa wyniosła łącznie prawie 6000km. !! Najlepsze 6000 w moim życiu. 
xoxo Travelblond. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz